Święta, Święta i po Świętach. Zapasy sałatki jarzynowej i serniczka wyczyszczone. Po mandarynkach zostały ledwie skórki i trochę pestek od źle mi życzących. Zatem to znak, że idzie nowe, a właściwie Nowy Rok. Zanim jednak dopuszczę go do głosu to wypadałoby jakoś domknąć ten bieżący, najlepiej jakimś zgrabnym podsumowaniem. A przeglądając ostatnio gigabajty popełnionego bajkporna wnoszę, że działo się, oj działo. Nie zwlekając i nie trzymając was dłużej w napięciu przedstawiam listę top 5 wydarzeń, a jakże, rowerowych naturalnie, w roku 2021.
1. Nowy, czarny koń w stajni
W lutym dołączył do mojej rowerowej stajni, nowy koń w postaci Scotta Contessy Addict 35. Historia o tyle ciekawa, że kompletnie nie planowałam zakupu roweru szosowego. To znaczy moje standardowe ego nie planowało, ale moje alter ego stwierdziło, że nie może dłużej rozbijać się po lasach i chce wyjechać na kolarskie salony, w postaci bezkresnych szos Gassów. I tak oto pewnego dnia, zupełnie od niechcenia, podpytałam wujka Google'a o damską szosę marki Scott, a mym oczom ukazała się ona - piękna, czarna kolareczka z czerwonymi wykończeniami. Krzyczała do mnie z tych czeluści internetu, właściwie nie ona, a jej cena. Był to bowiem model z 2019 roku. Niewiele myśląc pokazałam ją mężonowi prezentując przy tym kompleksową analizę obecnego rynku kolarskiego niczym wytrawna wilczyca z Wall Street, kończąc mój wywód stwierdzeniem, że jak ją kupimy to tak jakbyśmy na niej zarobili. 🙂 Ostatecznie sam przyznał, że głupi by nie brał i tym oto sposobem stałam się szczęśliwą posiadaczką roweru z barankiem. O tym jak bardzo zapałałam miłością do szosy i dlaczego każdemu polecam spróbować przeczytacie o tu, tu - Link.
2. Pierwszy kamp rowerowy z Ministrą Kolarstwa i jej dziewczynami
Mój nowy nabytek zapoczątkował wiele ciekawych wydarzeń tego roku, jak chociażby szkolenia z sygnalizacji kolarskiej, pierwszy przejazd do mekki polskiego kolarstwa w postaci podwarszawskich Gassów i do Góry Kawiarni, czy liczne ustawki rowerowe. Ale nie sposób nie odnotować udziału w kampie rowerowym w Bukowinie Tatrzańskiej pod wodzą Ministry Kolarstwa. Trzy dni, 12 dziewczyn, setki kilometrów, niezliczona liczba przekleństw i pytań, czy to już ostatni zakręt na podjazdach, ta sama liczba bananów na japie podczas zjazdów no i hektolitry wylanego potu pozostawione na trasie. Śmiem stwierdzić, że gdyby te realne krople potu doliczyć do tych wirtualnych na Zwift to mogłabym sobie już kupić Tronbike'a. I choć po zejściu z roweru człowiek ma ochotę udać się na wieczny odpoczynek to paradoksalnie dopiero po takim przeciągnięciu po żwirze czuje, że żyje. 😉 Polecam waszej uwadze nieco bardziej szczegółowy tekst, jak taki kamp wygląda i dlaczego warto się wybrać - Link.
3. Nowe przyjaźnie damsko-męskie
Od zawsze twierdzę, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Gdyby nie trochę przypadkowe kupno szosy, nie pojechałabym na kampa. A gdybym nie pojechała na kampa, nie poznałabym nowych super dziewczyn z ministerialnej załogi i nie zacieśniła więzi z tymi już wcześniej poznanymi. Dziewczyn, z którymi właściwie przejeździłam całe lato i całą jesień, a teraz po transferze na MTB także zimę. Pati, Ala, Dżastin, Kasia, Magda, Ewa, Asia, Edyta - to tylko te z dziewczyn, z którymi kręciłam w tym roku najczęściej. A grupa ta stale rośnie, bo niczym zaprawione w boju wyjadaczki Amway'a wciągamy do naszej piramidy rowerowej kolejnych znajomych. By nieco ożywić nasze mocno sfeminizowane grono, Ala wprowadziła do gry Michała, a ja prezesa Darka. 😉 A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że statystyka, rachunek prawdopodobieństwa, czy inne matematyczne ustrojstwo jest zawsze po naszej stronie i jak tylko pada hasło o wspólnej jeździe, to zawsze znajdzie się towarzystwo do pokręcenia.
4. Podróże małe i duże
Poza wspomnianym kampem rok 2021 przyniósł również inne ciekawe podróże. Wreszcie udało nam się z mężonem spełnić marzenie i zrealizować wyjazd na Islandię. I choć większość pobytu zwiedzaliśmy wyspę autem to dzięki mojemu przyjacielowi Michałowi mogłam kilka razy podziwiać ją z perspektywy siodełka. Niestety nie uprzedził by uważać na szczękę, bo ta, co i rusz otwierana na widok kosmicznych krajobrazów obijała się o kierownicę. Tym bardziej polecam wam relację z tego wyjazdu - Link
W końcu udało nam się również dotrzeć do Portugalii, którą zaplanowaliśmy na marzec 2020, ale z przyczyn wszechobecnie znanych realizacja owego planu odwlekła się w czasie o półtora roku. Wyjazd wyczekany, ale bardzo udany tym bardziej, że zaliczyłam swoje pierwsze, prawdziwe enduro ride. Kosztowało mnie ono wprawdzie kilka siwych włosów i skróciło mój byt na ziemskim padole o kilka dni, ale w ogólnym rozrachunku wyszło mi, że było warto. 😉 O tych i o innych rowerowych dokonaniach w okolicach Lizbony przeczytacie tutaj - Link
Żeby nie było, że cudze chwalimy, a swego nie znamy, to w tym roku pobujaliśmy się też trochę po małopolskich szlakach rowerowych. Wróciliśmy na szlak Velo Czorsztyn, który pokazała nam w zeszłym roku Kasia Solus-Miśkowicz, przejechaliśmy się szlakiem wzdłuż Popradu oraz odwiedziliśmy kilka źródełek na szlaku Wód Mineralnych. Małopolskie szlaki polecają się waszej uwadze w mojej relacji - Link
5. Rozwój bloga Bajkopisarka
A na koniec zostawiłam rozwój bloga, bo to właśnie tu, na blogu Bajkopisarka wszystkie owe wydarzenia ujrzały światło dzienne i wpłynęły na internetowego przestwór oceanu. 😉 Bajkopisarka nie zwolniła od minionego roku tempa i cały czas dzieli się z wami relacjami z podróży czy krótkich ustawek, poradami na temat kolarstwa z grubym przymrużeniem oka oraz recenzjami kolarskiego stuff'u. Cieszy fakt, że zapał do pisania na razie nie mija, a czytelników moich tekstów z miesiąca na miesiąc przybywa i powiem wam, ciężko o lepszą motywację. Bajkopisarka na dobre wpisała się też w topografię Instagrama, co przyniosło całkiem owocną współpracę z kilkoma markami i jest to megaśne wyróżnienie dla jeszcze mocno raczkującego bloga.
I tym oto sposobem oficjalnie zamykam rok 2021. Co przyniesie mi rok 2022? Jako, że wróżbita Maciej ze mnie marny, a nie mam też ani szklanej kuli ani kart tarota, to odpuszczę sobie wszelkiego rodzaju dywagacje. A czy mam jakieś rowerowe plany na 2022? Po tym roku z dwójką moich latorośli nauczyłam się już, że mogę sobie co najwyżej zaplanować, co zjem na kolejny posiłek. Szanse, że wytrwają tydzień bez kwarantanny albo nauki zdalnej są mniejsze niż wygrana w totka. Zatem pozostaje spontan, a że na nim wychodzą najlepsze rowerowe wyjazdy to pokuszę się o stwierdzenie, że to będzie bardzo udany rok, czego sobie i wam życzę!