Dziś sobota, a to oznacza jedno. Dekret z samego Ministerstwa przyszedł, więc nie było opcji się nie stawić na kolejnej ustawce dziewczyn Ministry w Kampinosie. Szczególnie, że było to spotkanie pod znakiem „Czyszczenie magazynów na Święta czyli zrób miejsce na serniczek i makowczyk”. Tak co by człowiek nie czuł się winny jak sobie nieco pofolguje podczas wigilijnego maratonu przy stole.
Tradycyjnie już zbiórka w bazie zaplanowana była na godz. 9.30 tyle, że bazę przeniosłyśmy z Roztoki do Palmir. Czy ja pisałam ostatnio, że było zimno? No więc dziś było „ciutkę” gorzej. Chyba nie pozostaje nic innego jak pogodzić się z tym fenomenem, że w zimie jest zimno. 😉 Nie zmienia to faktu, że czasami ludzie, których mijam po drodze jadąc autem z rowerem na bagażniku dziwnie na mnie patrzą, a z ich wzroku można wyczytać „What a f*ck?” „Ale że na rower? Teraz? Dziś?” No bo tak uczciwie chyba nie jesteśmy do końca normalne, ale podczas pogaduch na parkingu przed jazdą stwierdziłyśmy z dziewczynami, że nam z tym dobrze.
Pierwsze kilometry upłynęły nam na bardzo płynnej jeździe, kilka fajnych singlowych podjazdów wystarczyło by farelka w ciałku zaczęła przyjemnie grzać. Wreszcie przestałyśmy straszyć zwierzynę leśną szczękającymi zębami. Niestety ja zamiast delektować się tym stanem postanowiłam dalej ruszać jadaczką i w rozmowie z Agą rzuciłam od niechcenia: „Ale dziś nam się płynnie jedzie, bez przygód, bez awarii, aż trochę jakby nudno.”
No i masz babo placek, i się zaczęło. Najpierw jednej z dziewczyn spadł łańcuch i jakoś wcale nie chciał po dobroci wrócić na swoje miejsce. Na szczęście Ministra użyła swojego uroku osobistego połączonego ze sztuką perswazji i za chwilę delikwent zaczął współpracować, dzięki czemu mogłyśmy kontynuować jazdę. Po chwili zaczęły się kolejne „schody”, a dokładnie drzewa, zwalone, na środku ścieżki. Część udało mi się pokonać na rowerze, a część na pieszo z ramą na grzbiecie. Nie ma jednak tego złego bo był to kolejny skuteczny sposób na rozgrzewkę. I tu muszę podziękować Ministrze, okazuje się, że na rowerze można się rozgrzać w nieco mniej ekstrawagancki sposób niż zaliczanie wywrotek na takich właśnie drzewach, o czym wspominałam tutaj – Link. 😉
Kampinoski Park Narodowy - 19 grudnia 2020
Wreszcie uporałyśmy się z sekcją drzew i dojechałyśmy do kolejnego singla, a tu ku naszej radości kolejne drzewa do pokonania. Kolejne skrzyżowanie i kolejna sekcja z drzewami. Nosz kurde nie pamiętam, kto mi ostatnio takie kłody pod nogi rzucał. W końcu zaczęłam podejrzewać Ministrę, że to jej sprawka i że znaczyła trasę od 5.00 rano piłą mechaniczną byśmy się nie pogubiły, zasugerowałam delikatnie by kolejny raz użyła po prostu strzałek, jak na maratonach. 😉 A tak poważnie był to po prostu techniczny element, na którym się dziś skupiałyśmy i myślę, że podobnie jak ja część dziewczyn przełamała lęk i nauczyła się latać po takich “grubszych korzeniach”.
Im dalej wjeżdżałyśmy w las tym bardziej robiło się creepy. Warun niczym z „Miasteczka Twin Peaks” z wszechobecną mgłą i bagnami dookoła nie wróżył nic dobrego. Ach ta kobieca intuicja, nigdy kurde nie zawodzi, nawet jakby człowiek chciał. Za moment stałyśmy przed przeprawą przez kawał swamp’a i dylematem: iść na otro środkiem jak stary, czy jednak zsiąść i przejść z gracją po zwalonych drzewach, które tutaj wreszcie się na coś przydały tworząc zacną kładkę. Wszystkie wybrałyśmy bramkę nr 2 i o dziwo obyło się bez zonka.
Kampinoski Park Narodowy - 19 grudnia 2020
Wywołana przeze mnie klątwa nie chciała jednak odpuścić. Mimo, że my przeszłyśmy przez bagienko suchą stopą to nasze rowery już niekoniecznie, co odbiło się na hamulcach. Nie dość, że spadła ich skuteczność to na zjazdach człowiek miał wrażenie, że jest na koncercie orkiestry dętej, która mówiąc delikatnie nie stroi, a nie na rowerowej ustawce. 😉 I na koniec wisienka na torcie dzisiejszego pecha. Tym razem padło na Agatę, która złapała gumę w postaci snake’a. Kunszt Ministry w zmienianiu dętek sprawił, że po krótkiej chwili ruszyłyśmy w dalszą drogę niestety tylko po to by po kilku kilometrach Agata znów miała flaka. Niestety okazało się, że to z powodu przeciętej opony. Szczęście w nieszczęściu, byłyśmy już rzut beretem od mety dzisiejszej ustawki czyli parkingu w Palmirach, na którym zameldowałyśmy się po 3,5h (wliczając przystanki na szamę) i ponad 30 km na liczniku. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że dzisiejsza przejażdżka i zimno kompletnie mnie wyssały więc w drodze do domu postanowiłam podjechać do Maczka i psu w dupu poszło całe moje robienie miejsca pod Świąteczny serniczek, ech. 😉
Oj tak, to była bardzo dobra ustawka. 🙂