Menu Zamknij

Coffee Ride z Tomaszem Marczyńskim 2025

Od jakiegoś czasu czułam, że organizacja Bajkowych Ustawek kiedyś się jeszcze na mnie „zemści”. A to dlatego, że coraz częściej mojej ekipie nie wystarcza już jazda wokół komina i szukają dodatkowych wrażeń. 🤨 I w konsekwencji do tych swoich pomysłów namawiają mnie no bo przecie jak tak bez "szefowej". Pewnie się zastanawiacie o czym ja w ogóle mówię. No to posłuchajcie tej historii...

Pomysł - czyli jak do tego doszło?

Otóż kolega Sławek męczył mi bułę od kilku tygodni by wybrać się na Coffee Ride z Tomaszem Marczyńskim. Wtórował mu przy tym pomyśle kolega Artur, nasz lokalny „pros”, który zasadniczo na rowerze szybciej stoi niż ja jeżdżę. Plan przedstawiony przez chłopaków był prosty. Ruszamy z Błonia do Czosnowa, tam robimy coffee ride w „spokojnym tempie” (sformułowanie „spokojne tempo” od dawna wywołuje u mnie co najmniej drżenie nóg) i wracamy do domu. Całość dystansu to tylko 140 km! 🤯 Panowie namawiali, namawiali i ostatecznie namówili mnie na to szaleństwo. Doszłam bowiem do wniosku, że cóż to dla mnie, pierdnięcie w mąkę. Urodziłam człowieka wielkości arbuza to do cholery ja nie dam rady przejechać czegoś takiego? 😅 I choć początkowo moje nogi uznały mnie za totalną świruskę, to ostatecznie mi podziękowały, zresztą podobnie jak ja chłopakom. I już wam opowiadam dlaczego. 😉

Coffee Ride - czyli jak to wygląda?

I tak w sobotę stawiłam się grzecznie o godz. 9:20 pod Olympem, skąd w składzie ja, Artur, Sławek, Robert i Marcin ruszyliśmy do Czosnowa. Po drodze w Lesznie dołączył do nas jeszcze jeden Artur, a na miejscu mieliśmy jeszcze spotkać się z Darkiem.

Po około godzinie i wspomnianych 30 km jazdy dotarliśmy do miejsca zbiórki, czyli siedziby firmy Soudal w Czosnowie. Na widok kolarskiego miasteczka zakręciła się łezka w oku - wróciły wspomnienia z „kariery maratońskiej” sprzed ponad dekady. A w nim czekały na nas świeża kawka, różne słodkie smakołyki, banany, woda, no i oczywiście leżaczki idealne do chwili chillu przed startem. Przy wjeździe podpisaliśmy zgody na start, a w zamian otrzymaliśmy pakiet startowy z kilkoma kolarskimi gadżetami. Z czasem w miasteczku zrobiło się całkiem tłoczno, na moje szklane „łoko” dobrze ponad 100 osób. Oznaczało to zbliżającą się nieuchronnie godzinę startu. I tak zgodnie z planem o godz. 11:00 główny prowodyr całej akcji, zawodowy kolarz, Tomasz Marczyński rozpoczął coffee ride, dzieląc wszystkich uczestników na 20-osobowe podgrupy, które wypuszczał z miasteczka w minutowych odstępach. Każdą grupą kierował przedstawiciel organizatora pełniący rolę „pacemaker’a”, co by tzw. konie nie zamieniły „coffee ride” w „ride for life”! 😝

S2025E005-Asset-02
S2025E005-Asset-03

W końcu przyszedł czas na start naszej podgrupy. Pod przewodnictwem Szymona vel Simone ruszyliśmy na trasę przejazdu. I tu wielkie pochwały lecą dla chłopaków organizujących przejażdżkę, bowiem wycisnęli z naszych lokalnych szlaków to, co najlepsze. Mieliśmy okazję pojeździć m.in. w samym sercu Puszczy Kampinoskiej, czyli asfaltowym odcinkiem z Górek do Starego Wilkowa, czy przelecieć Gassami Północy, tzn. ścieżką wzdłuż wału nad Wisłą z Nowego Secymina do Wilkowa. Cała trasa liczyła 80 km i ku mojemu jakże miłemu zaskoczeniu tempo było naprawdę rekreacyjne, no może poza kilkoma akcentami. A że od jakiegoś czasu diabeł mną miotał, to owe interwały przypadły mi do gustu. 😈 Podczas przejazdu była okazja do pogaduch i heheszek. A te zawsze przynoszą ze sobą całkiem ciekawe niespodzianki i potwierdzają, że kolarski świat jest naprawdę mały. Podczas przejażdżki miałam wreszcie okazję poznać Rafała, ziomka z mojego rodzinnego miasta i znajomego mojego taty, z którym 15 lat temu startowałam w maratonach MTB, ale nigdy nie poznaliśmy się osobiście. I taka to sentymentalna historyjka nam się tu przy okazji napisała. 😅

W końcu z dystansem ponad 110 km w nogach dotarłam z moją ekipą do miasteczka, w którym nadal czekała na nas kawka i trochę szamki do uzupełnienia węgli. Na koniec imprezy odbyła się jeszcze tombola z nagrodami. Wprawdzie tym razem szczęście ominęło nas szerokim łukiem, ale i tak bardzo nam się podobało. Biorąc pod uwagę, że udział w imprezie jest bezpłatny, to naprawdę wszystko było zorganizowane na najwyższym poziomie i pewnie wrócimy do Czosnowa w przyszłym roku.

S2025E005-Asset-04
S2025E005-Asset-05
S2025E005-Asset-06

Dokrętka - czyli Monci było mało!

Po zakończonej imprezie ruszyliśmy w drogę powrotną. Ewidentnie byliśmy rozochoceni tempem coffee ride, a raczej owych akcentów, bo z licznika nie schodziło 32 km/h i dystans do Leszna przelecieliśmy w mgnieniu oka. A że tego dnia dostałam dyspensę od Kuby, który został w domu latoroślą, to jakoś tak naturalnie poczułam w sobie instynkt spuszczonego ze smyczy, wściekłego dobermana i zachciało mi się dokrętki. 🤪 

A jak to stwierdził kolega Artur „Moncia chce to Moncia ma”. 😅 Pożegnaliśmy Roberta i Marcina i w składzie Artur, Artur, Sławek i ja ruszyliśmy na fragment naszej klasycznej pętli z Leszna do Serok i z powrotem do Błonia przez Kaski i Bieniewice. Wszystko szło gładko do momentu aż przestało. Już po kilku kilometrach nogi ogłosiły strajk generalny. Sławek poradził by przekupić je bananem, ale niewiele to dało. Za moment do strajku dołączyły też ręce, bo nie mogły utrzymać roweru, który zaczął się zataczać jak po kilku głębszych. W końcu okazało się że z Moncią i jej kończynami wszystko faza, tylko gumę złapała. 🫣 Niewiele myśląc oddałam sprzęt w ręce panów przypisując sobie rolę project managera. Arturom prawie udało się zmienić dętkę z naciskiem na słowo „prawie”, bowiem ta przebiła się podczas wymiany. W pierwszej chwili pomyślałam, że dupa z dokrętki i nic już nie zrobię, a w drugiej, że nic to ja nie mogłam zrobić, jak mi się poród zaczął! Zadzwoniłam po Kubę i poprosiłam by podrzucił mi kolejną dętkę i pompkę do Gawartowej Woli. W trakcie oczekiwania na wóz techniczny, dołączyli do nas Jacek i Gosia oraz Paweł, którzy akurat przejeżdżali naszą pętlę i postanowili wcielić się w rolę naszych czasoumilaczy. W końcu po szybkiej zmianie dętki przez mojego kochanego męża i servicemana w jednym wcieleniu, mogłam kontynuować jazdę z chłopakami. Ci okazali mi dużo cierpliwości i wsparcia na trasie oraz inspiracji podczas wizyty w lokalnej Żabce, w której pożarłam hot doga, mając po całym dniu cofkę na widok bananów, żelków i batonów energetycznych. 😋

S2025E005-Asset-07
S2025E005-Asset-08

Ostatecznie dzień zakończyłam z piękniusim, najdłuższym do tej pory dystansem w mojej karierze 171 km w tempie 29,5 km/h. Wstydu nie ma! 😎 I tu oczywiście nie może zabraknąć dziękówek, które lecą do Sławka i Artura, że namówili, Roberta, Marcina i Darka, że towarzyszyli, drugiego Artura, że dokręcał i walczył z dętką no i do Kuby, że ostatecznie ją wymienił. Dzięki ekipo i oczywiście proszę pozostać w gotowości, kolejna bariera tym razem 200 km do złamania lada moment. 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *