Menu Zamknij

Kilka słów o kolarskich poczynaniach moich córek

Już dłuższy czas zbierałam się do napisania tego tekstu, ale jakoś tak się nie schodziło. Dziś jednak wydarzyło się coś, wokół czego trudno mi jest przejść obojętnie. A że należę do osób, które lubią ogłaszać całemu światu sukcesy wszelkiej maści to nie mogło być inaczej tym razem.

Okazuje się, że Coronavirus może się również do czegoś przysłużyć. W czasie, gdy uziemił nas na dobre w domu, dziewczynki nie miały za wiele atrakcji do wyboru. Jednak, jako że Iga dopiero co zmieniła swój dotychczasowy rower na dwa kółka w rozmiarze 24" z przerzutkami i hamulcami tarczowymi pokusa opanowania ich obsługi była silniejsza niż niechęć do jazdy po trawie w ogródku. Najpierw z naszą pomocą, a potem już samodzielnie Iga opanowywała kolejne umiejętności w tym ruszanie, zatrzymywanie, zmianę przełożeń itd. Z czasem kilkanaście kółek wokół domowego placu zabaw stało się nieodzownym elementem każdego dnia. W tym czasie Olga przesiadła się na pierwszy rower z pedałami. Matko i córko, ileż ja kilometrów zrobiłam po trawie za nią na tym rowerze z badylem! Mówię wam, to jest jednak level hard w porównaniu z nauką jazdy po asfalcie. Myślę, że gdyby lockdown potrwał ze 2 tygodnie dłużej to naprawdę opanowałaby już w pełni jazdę samodzielnie. Jednak, gdy tylko pojawił się cień szansy by wynurzyć się zza ogrodzenia nauka została wstrzymana na rzecz jazdy na holu.

S2020E017 Asset 02
S2020E017 Asset 03
S2020E017 Asset 04

I tak rozpoczęły się nasze wycieczki po okolicy w konfiguracji: Iga samodzielnie, ja z Olgą na holu i od czasu do czasu Kuba. Pierwsze traski robiliśmy tylko po asfalcie, Iga nabierała wprawy do jazdy przy poboczu, dostosowywania przełożeń do profilu terenu, zatrzymywania i zawracania. Z czasem wkomponowywaliśmy w nasze przejazdy trochę szutrów by oswoić Igę z inną nawierzchnią. Z czasem pojawił się piach, który o dziwo pokonuje z wielką frajdą, kamienie i kałuże. Często trzeba użyć mocnej perswazji słownej by nie przecinała tych ostatnich przez sam środek. Widać zamiłowanie do błotka wyssała z mlekiem matki. Wiem, wiem skupiam się głównie na Idze, ale nie zapominajmy o Oldze. Ta na holu ma wieczną imprezę — jak jej się zachce to trochę popedałuje, jak już się znudzi to trochę powywija jakieś figury na siodełku, porozgląda się na boki i przede wszystkim strzela pytaniami o wszystko, co mijamy niczym karabin maszynowy. Najważniejsze jednak, że opanowała jedną podstawową umiejętność — nie hamować pedałami, podczas gdy mama walczy o przetrwanie pokonując akurat piaszczysty odcinek, na którym rower tańczy mi lambadę. 🙂

S2020E017 Asset 05
S2020E017 Asset 06
S2020E017 Asset 07

Wraz z urozmaicaniem trasy o nowe odcinki wzrastał oczywiście pokonywany przez dziewczynki dystans. Najpierw 10, potem 15, 20 i 25 km. Przy średniej prędkości około 11 km/h byłam naprawdę pełna podziwu dla obu dziewczyn, że wytrzymują tyle czasu na siodełkach. Tym bardziej byłam zaskoczona, gdy po powrocie do domu te przesiadały się na hulajnogi i długa na drogę przed domem.

S2020E017 Asset 08
S2020E017 Asset 09
S2020E017 Asset 10

Dziś jednak obie dziewczyny przeszły same siebie. Chcąc wynagrodzić Kubie fakt, że dla wspólnej przejażdżki z nami zrezygnował z niedzielnego wypadu z członkami Crazy Racing Team do Puszczy Kampinoskiej zaplanowałam dość długą trasę z przerwą w naszej ulubionej lokalnej restauracji “Rybarbar”. Szczerze nie spodziewałam się, że uda nam się pokonać całość i potrzebne będą ad hoc’owe modyfikacje. Jak się okazało, miałam się za kilka godzin mile zaskoczyć. Ruszyliśmy klasycznie już w stronę Starych i Nowych Faszczyc by następnie dojechać do Cegłowa i odbić na Zabłotnię malowniczo położoną polną drogą wiodącą wśród pól kukurydzy, której o tej porze roku jeszcze nieco brakuje do efektu z horroru “Dzieci kukurydzy”, ale i tak robi wrażenie. 😉 Oprócz tego ciągnące się w nieskończoność złote pola zbóż niczym z “Gladiatora”. Sorry, jakoś tak mnie wzięło na filmowe analogie. Potem obraliśmy już kurs na Grodzisk Mazowiecki i w końcu po około 2,5 h jazdy i 25 km dotarliśmy do naszego celu podróży, restauracji “Rybarbar” koło Opyp, którą już od kilku sezonów regularnie odwiedzamy w okresie wakacyjnym.

S2020E017 Asset 11
S2020E017 Asset 12
S2020E017 Asset 13

Widać, że restauracji lockdown na szczęście nie zaszkodził bowiem ta przechodziła dzisiaj prawdziwe oblężenie, a z kolei jedzonko tradycyjnie pierwsza liga prima sort. A że była to nasza pierwsza wizyta w “Rybarbarze” w tym sezonie to pewnie dlatego było nam pisane zostać nieco dłużej niż planowaliśmy. Olguśka zaliczyła bowiem nieplanowaną kąpiel w sadzawce i musieliśmy poczekać dwie godziny, aż jej koszulka i spodenki wysuszą się na lokalnym chojaku. Gdyby przyznawali rodzicom nagrody jak w kinematografii zdecydowanie pretendowalibyśmy właśnie teraz do “złotej maliny”. Ostatecznie wyruszyliśmy w drogę powrotną około godziny 17.30 w kierunku Grodziska Mazowieckiego by dalej przez Chrzanów i Żuków dotrzeć do Błonia. Cicha jak nigdy Olga zaczęła mnie niepokoić więc co jakiś czas sprawdzałam, czy mi tam przypadkiem nie przycina komara na siodełku. Szczęśliwie po 1,5 h jazdy dotarliśmy do domu, a licznik pokazał 42km! Moja 6,5-latka i 4-latka pokonały dystans maratonu. One pewnie jeszcze nie do końca zdają sobie z tego sprawę, ale dla mnie ich dzisiejszy wyczyn to naprawdę coś mega wielkiego.

S2020E017 Asset 14
S2020E017 Asset 15
S2020E017 Asset 16

Dla chętnych wrzucam mapkę naszego dzisiejszego dokonania do przeanalizowania. 🙂

S2020E017 Asset 17

Cały czas trudno mi uwierzyć, że dziewczyny pokonały taki dystans, podobnie jak w to, że od początku sezonu mają już na swoim koncie ponad 350 km i z tego co widzę dopiero się rozkręcają. I powiem Wam, jakoś przesadnie mnie to nie martwi. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *