Długi weekend listopadowy minął bezpowrotnie, ale wciąż nie daje o sobie zapomnieć głównie z powodu resztek bólu w barku. I choć po raz kolejny przekonałam się, że mam więcej szczęścia niż rozumu to może warto podzielić się tą historią z wami ku przestrodze. Zatem zapraszam na krótką przejażdżkę po Puszczy Kampinoskiej z kilkoma mocniejszymi akcentami.
No dobra, zacznijmy od tego, że pogoda w miniony weekend była po prostu idealna więc postanowiłam ją wykorzystać podwójnie. W sobotę wybrałam się na zwiedzanie rowerowych szlaków puszczy z Alą, Pati i Michałem. Ruszyliśmy z Zaborowa, Wierszowską Drogą dotarliśmy do Roztoki, a stamtąd do Karpat. A że nie samą jazdą człowiek żyje to właśnie tu postanowiliśmy zrobić dłuższą przerwę na sesyjkę zdjęciową. To znaczy postanowiłyśmy bo Michał nie miał za wiele do gadania. Za to tradycyjnie spisał się znakomicie w roli naszego nadwornego fotografa. Na wysokości Zamczyska odbiliśmy na drogę powrotną do Roztoki i dalej do Zaborowa. Ale co by to była za przejażdżka bez kolejnej przerwy na selfiaczki. Znużone dłuższą jazdą postanowiłyśmy odpocząć we wszelkiego rodzaju pozycjach leżących. W tym czasie Michał ze stoickim spokojem (za diabła nie wiem skąd on ma tyle cierpliwości) uwieczniał nasze coraz to kolejne "ciekawe" pomysły w obiektywie. Ostatecznie zakończyliśmy dzień z 36 km na liczniku i szczerze nie wiem, czy więcej czasu spędziłyśmy na kręceniu, czy na selfieniu, ale jakie to ma znaczenie. 😉
Kampinoski Park Narodowy - 29 października 2021
Może gdybym na tym poprzestała w zeszły weekend to nie byłoby tak źle. Ale nie, przecież mnie zawsze musi diabeł podkusić i muszę raz na jakiś czas coś nawywijać. A najlepiej z kim nawywijać? A no z mężem. No więc w poniedziałek wymyśliliśmy, że jak większość narodu uda się na Tour de Znicz, to my sobie poszalejemy w lesie. Będzie przecież mało osób, to na singlach będzie można puścić wodze fantazji. Oj tak moi drodzy, właśnie owa ułańska fantazja okazała się dla mnie zgubna.
Wszystko szło jak po sznurku przez pierwsze 30 km. Singiel na Ławskiej, Góry Ojca, singiel od Łużowej Góry pokonane bez zająknięcia i to w całkiem przyzwoitym tempie skutecznie uśpiły moją czujność. Przyszedł czas na singiel Halogena, jeden z moich ulubionych odcinków w tej części puszczy. Moje rowerowe ego, połechtane przez niedawną przygodę z enduro i jazdą na granicy komfortu, uznało, że jest to idealny moment by dać z siebie wszystko. I szło mi naprawdę dobrze, szybkie krótkie wiraże wchodziły jeden po drugim i nic nie zapowiadało tego, co jednak stać się musiało. Na jednym z ostatnich wąskich zakrętów pewna szyszunia postanowiła pokazać mi moje miejsce w szeregu i swoim wielkim "ja" wybiła tylne koło mojego kochanego Scale'a z rytmu. Biedak totalnie zdezorientowany zaistniałą sytuacją w ostatniej chwili uniknął czołowego zderzenia z drzewem, przy czym ja nie miałam już tyle szczęścia i zatrzymałam się na nim lewym barkiem. Jak pragnę zdrowia, zwijając się z bólu słyszałam jeszcze szyderczy śmiech owej szyszki, która spierniczyła ze ścieżki w podskokach. Po wstępnych oględzinach, nie zagłębiając się w szczegóły stwierdziłam, że kończyny górne wciąż mam w komplecie. A że byliśmy w totalnej d... to musiałam wytrwać jeszcze 20 km drogi powrotnej do auta. Na szczęście wieczorem na SOR okazało się, że kości całe, a pan doktor zakazał mi haratania kolejnych drzew w puszczy. Obiecałam, że nie będę, ale szyszce nie odpuszczę i jak wpadnie w moje ręce to na pewno wyrównamy rachunki. 😉
Kampinoski Park Narodowy - 01 listopada 2021
Morał z tej historii dla mnie jest taki, że choć głowa chce to czasami trzeba jeszcze dopracować skilla. No bo wiecie na rowerze jeździć to trzeba umić. 🙂 I tyle w temacie. Także ode mnie życzenia rozsądku i pokory dla was. Ale przede wszystkim szerokości i jak namniej drzew i wrednych szyszek na drodze, a jak już coś zmalujecie to niech szczęście wam sprzyja.