Kiedyś kolarstwo było banalnie proste. Podstawowy zestaw kolarski składał się z roweru i kolarza (oczywiście zawsze w kasku). I właściwie był to zestaw idealny. I potem jeden z drugim zaczęli wymyślać trenażery, opaski tętna, czujniki kadencji i inne pomiary mocy. Na co to komu było potrzebne… W efekcie człowiek kręci do ściany i patrzy na te zewsząd atakujące go cyferki, jak przy wypełnianiu PITa. A jak nie daj Boże „missnie” trening, to zaraz dostaje zjebkę od „dobrych przyjaciół”, że na Stravie wieje pustkami. 😉
No dobra, tak na poważnie to te numerki mogą człowiekowi wiele prawdy powiedzieć. Mi np. wykrzyczały prosto w twarz, że czasy formy biorącej się z dupy, czyli w skrócie bez żadnego wysiłku, minęły bezpowrotnie i czas się z tym faktem jak najszybciej pogodzić. Tym samym wypadałoby zrobić sobie badania wydolnościowe i wdrożyć plan treningowy senior +, jeśli nie chcę kończyć przejażdżek na jakże wykańczającej fazie wstępnej, czyli ubieraniu się w lajkrę. I tutaj z pomocą przyszli wspomniani wcześniej dobrzy przyjaciele Pati i Michał i namówili mnie na wykonanie owych badań razem z nimi u Darka Kołakowskiego z Progres Lab.
Super! Lożę szyderców już mam! - pomyślałam.
I bez zastanowienia się zgodziłam. 😜
Oczywiście idąc na badania totalnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. No może poza tym, że oglądałam wcześniej zdjęcia ludzi z takich badań, którzy wyglądali jak piloci F16 w maskach zakrywających pół twarzy z podłączoną rurką. Przywołanie tego widoku nie napawało przesadnym optymizmem. Na szczęście Darek przeprowadzający badania wykazywał niezliczone pokłady cierpliwości i empatii, i wszystko każdemu z nas z osobna tłumaczył.
Na szczęście badania wcale nie zaczynają się od przywdziewania wspomnianej maski. Na początku badany staje boso na maszynie o bardzo skomplikowanej nazwie "segmentowy analizator masy ciała", dzierżąc w dłoniach coś na wzór joysticków lub kontrolerów VR. Badanie trwa właściwie chwilę, a jego efektem jest bardzo szczegółowa analiza budowy ciała, którą otrzymujemy w raporcie końcowym. Dzięki temu badaniu możemy się dowiedzieć, jak wygląda skład naszego ciała w tym zawartość tkanki tłuszczowej, masa mięśniowa czy masa kości, analiza segmentowa wraz z rozmieszczeniem masy mięśniowej i tkanki tłuszczowej, wiek metaboliczny i wiele więcej. Wyniki prezentowane są w bardzo czytelny sposób na różnych grafikach z uwzględnieniem pożądanych wyników dla naszej płci i grupy wiekowej. I jeszcze jedno - w idealnych warunkach do badania analizy składu ciała powinniśmy być na czczo. Ale jako że później będziemy się wcielać w Mevericka z Top Gun, to w dniu badania należy jeść normalnie biorąc pod uwagę, że wynik analizy może być lekko zaburzony.
I dlatego po analizie przychodzi czas na kolejny ciekawy i jakże upokarzający w moim przypadku pomiar, czyli badanie fałdomierzem, z którym od początku nie przypadliśmy sobie do gustu. Niestety nie było opcji uniknąć bliskiego spotkania z tym ustrojstwem. Po krótkich negocjacjach z Darkiem skapitulowałam i poddałam się badaniu pomiaru moich fałdów na ramieniu, talii i udzie. Już chyba wolałabym badanie wariografem z mojego zamiłowania do rodzicielstwa. 😜 A już tak bardziej poważnie etap ten jest równie istotny, jak poprzedni i dostarcza dodatkowych danych do analizy naszej tkanki tłuszczowej i wyliczenia parametrów z nią związanych, chociażby wskaźnika BMI, BMR czy wskaźnika tkanki tłuszczowej. Jako że jest to metoda bezpośrednia to jedzenie przed nie ma większego wpływu na wyniki. Te zebrane są w raporcie końcowym w sposób przejrzysty i łatwy do zrozumienia. Zasadniczo kolor czerwony oznacza "ZDŻ" (za dużo żresz), jak to miało miejsce w moim przypadku. 😉
W końcu nadejszła wiekopomna chwila na główną część badania, czyli na ergospirometrię. Na pierwszy rzut oka badanie to przypomina krótką przebieżkę na trenażerze. Wsiadamy bowiem na swój rower wpięty właśnie w trenażer, zakładamy opaskę do pomiaru tętna, która łączy się z programem do badania i zaczynamy od lekkiej rozgrzewki. Potem przychodzi moment na założenie maski z rurką, w której dzieje się cała magia. Zgodnie ze wskazówkami od przeprowadzającego badanie zaczynamy kręcić. Myk polega na tym, że co 3 minuty wzrasta sukcesywnie poziom Wattów. W trakcie badania na ekranie można obserwować różne parametry w tym m.in. wentylację oddechową (VE) i liczbę oddechów na minutę (BF). I choć może się to wydawać dziwne, to już po kilkunastu minutach człowiek ma po prostu dość. Badanie kończy się w momencie przerwania jazdy. Dodatkowo, w trakcie badania, na koniec każdego obciążenia, oraz po jego zakończeniu pobierana jest krew z palca do kontroli stężenia kwasu mlekowego we krwi. Na bazie wyników wylicza się m.in. strefy intensywności wysiłkowej, które stanowią podstawę do ustalenia treningu i przygotowania do sezonu. Reszta informacji zawarta w raporcie to już przynajmniej dla mnie osobiście trochę czarna magia. Warto jednak dodać, że jeśli zdecydujecie się na badania u Darka w Progres Lab to zawsze możecie się z nim skontaktować i uzyskać odpowiedzi na wszelkie pytania związane z raportem.
I teraz najważniejsze - czy i dlaczego warto takie badanie wykonać? Biorąc pod uwagę, że koszt badania wynosi około 300zł i w przypadku kolarzy amatorów, takich jak ja wystarczy wykonać je raz do roku, to uważam, że warto. Po pierwsze primo dostajemy naprawdę porządną dawkę danych o naszej kondycji i nad czym powinniśmy popracować. Po drugie primo w moim przypadku badania podziałały motywująco, no bo skoro wiem już na jakim poziomie intensywności powinnam pracować, to żal byłoby tej wiedzy nie wykorzystać. No i po trzecie primo miło byłoby wiedzieć czy cała ta wykonana robota przez ten rok poszła jak krew w piach, czy może jednak poczyniłam jakieś małe postępy. A o tym przekonam się już za rok po kolejnej wizycie u Darka, o czym na pewno dam wam znać.