Pomaganie jest fajne! Każdy, kto choć raz zrobił coś dobrego dla innych na pewno się z tym zgodzi. Mało tego, według niezliczonych badań i opinii psychologów pomaganie jest też zdrowe bowiem minimalizuje negatywny wpływ stresu na nasze zdrowie psychiczne, poprawia samopoczucie i zwiększa satysfakcję z życia. Podobnie jest z realizowaniem swoich życiowych pasji. A jak się połączy jedno z drugim to już totalna petarda, mówię Wam. 🙂
Jak co roku, w styczniu 2020 wsparliśmy zbiórkę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która od lat gra na całym świecie dla najmłodszych, a z zebranych pieniędzy kupuje sprzęt do szpitali. Tym razem w ramach licytacji WOŚP Góry dla Wcześniaków udało mi się wygrać wycieczkę rowerową z Kasią Solus-Miśkowicz, utytułowaną zawodniczką MTB. Zgodnie z opisem licytacji przejażdżka miała się odbyć na jesieni w rodzinnych stronach Kasi na Podhalu po zakończeniu sezonu kolarskiego. Oczywiście w momencie licytacji nikt nawet nie podejrzewał, jakich “atrakcji” dostarczy nam ten rok. Jednak już wiele razy przekonałam się, że “karma wraca”. Tym razem była wyjątkowa hojna bo wróciła aż w trójnasób.
Pierwszy powrót karmy — dogranie terminu
Sezon startów w zawodach MTB mocno się opóźnił, a jego koniec zbiegł się w czasie z drugą falą pandemii. Szczerze przestałam w którymś momencie dostrzegać szansę na realizację wycieczki z Kasią. I wtedy paradoksalnie szczęśliwie zostaliśmy zamknięci na 10 dni kwarantanny. Właściwie na spontanie podjęliśmy decyzję, że zaraz po niej ruszymy na podbój Bukowiny Tatrzańskiej do Kasi, która na szczęście nie miała planów na weekend. Po izolacji mogliśmy bowiem ze spokojem ducha zostawić nasze dziewczynki u dziadków i mieć pewność, że nie “sprzedamy” nic Kasi.
Drugi powrót karmy — pogoda
Jesień w tym roku pogodowo nie rozpieszcza. Można naprawdę nabawić się totalnej depresji przez samo wyglądanie przez okno. Zakładam, że mogę mieć też lekkie skrzywienie w tym zakresie po zeszłym roku, gdy listopad spędzałam w innych okolicznościach przyrody, czyli na Teneryfie. Niemniej ponurość świata zewnętrznego dość mocno dawała mi się we znaki. Dlatego nie sposób wytłumaczyć, jak u diabła w jeden, jedyny możliwy dla nas termin treningu pogoda okazała się tak łaskawa. Było idealnie jak na tą porę roku — rześko, ale nie za zimno, słonecznie, ale też mgliście. Generalnie warun ideał, zarówno do jazdy, jak i do zdjęć.
Wycieczka z Kasią Solus-Miśkowicz - listopad 2020
Trzeci i największy powrót karmy — wycieczka
Plan był prosty, przyjeżdżamy do Kasi i mówimy, że wszystko fajnie, ale jedziemy tylko po płaskim, pod górę ok, ale tylko orczykiem. 😉 A tak poważnie trochę oboje z Kubą mieliśmy przed tą jazdą obawy, zakładając, że większość sezonu bujaliśmy się tylko po płaskim jak patelnia Mazowszu. Całe szczęście, ża zaufaliśmy Kasi i daliśmy się namówić na “kilka” metrów przewyższeń.
Ruszyliśmy z Bukowiny ostro w dół w stronę Białki. Błogie kilka km zjazdu, zapięte na liczniku nieco ponad 60 km, wiatr we włosach, muchy w zębach 😉 aż tu nagle czerwone światło… Nie, nie na skrzyżowaniu tylko u mnie w głowie. No bo przecież skoro teraz zjeżdżamy to na koniec trzeba będzie to podjechać. Ostatecznie po krótkiej analizie sytuacji stwierdziłam, że to zmartwienie zostawię na później, a teraz będę się cieszyć jazdą za Kasią, która od samego początku włączyła tryb “turystyczny” idealnie dostosowując tempo do naszych możliwości. 🙂 Pierwszy dłuższy postój zrobiliśmy w Dursztynie. Przepiękne widoki na spowite we mgle Tatry były wręcz hipnotyzujące. Naprawdę ciężko było ruszyć dalej. Na szczęście okazało się, że Kasia podobnie, jak ja ma lekkiego bzika na punkcie robienia zdjęć. Dopiero jak obie stwierdziłyśmy, że “Mamy TO!” można było wsiąść na rower. Po drodze jeszcze długo mogliśmy cieszyć się tym kosmicznym klimatem. Są takie momenty gdy człowiek żałuje, że nie ma skilla jak ludzik Lego i nie może kręcić głową dookoła. To był właśnie taki moment, ciężko było się zdecydować, w którą stronę patrzeć bo wszędzie było jedno wielkie WOW! Kasia od początku mówiła, że cierpienie na podjazdach wynagrodzą nam widoki, ale nie sądziłam, że aż tak.
Wycieczka z Kasią Solus-Miśkowicz, Dursztyn - listopad 2020
Kolejny przystanek zaliczyliśmy w Niedzicy by popatrzeć na zamek “Dunajec”, nie mylcie z Nidzicą, która też słynie z zamku, tyle że leży ponad 550 km na północ. My, na bieżąco relacjonując wycieczkę naszym rodzicom za pośrednictwem What’s Appa, wprawiliśmy ich w lekką konsternację. Ostatecznie udało nam się sprostować, że nie dojechaliśmy jeszcze do Mazur. 🙂 Z Niedzicy ruszyliśmy jednym z najbardziej malowniczych szlaków rowerowych w Europie, Velo Czorsztyn. Mgła, która co jakiś czas się podnosiła by za chwilę z powrotem opaść miękko na taflę jeziora stworzyła nam prawdziwie bajeczny spektakl. Jednogłośnie stwierdziliśmy z Kubą, że na bank wrócimy tutaj wiosną z dziewczynkami, tym bardziej, że przejechaliśmy tylko połowę szlaku.
Wycieczka z Kasią Solus-Miśkowicz, Velo Czorsztyn - listopad 2020
Z Velo Czorsztyn płynnie przejechaliśmy na Velo Dunajec. Kolejny szlak, który zachwycił nas od pierwszych kilometrów. Urokliwie poprowadzona ścieżka nad samym brzegiem rzeki z majestatycznie wznoszącymi się szczytami Gorców. Niebo dla oczu, szczególnie w wydaniu jesiennym. Do tego pełne humoru opowieści Kasi o dwóch ucieczkach przed psami pasterskimi (chociaż wiem, że jej wówczas nie bardzo było do śmiechu) sprawiały, że wręcz połykaliśmy kolejne kilometry.
Wycieczka z Kasią Solus-Miśkowicz, Velo Dunajec - listopad 2020
Ostatni fragment trasy to krótki akcent MTB, a na koniec wspomniany wcześniej podjazd pod Bukowinę. Kasia okazała łaskę 😉 i wracaliśmy inną drogą niż ruszaliśmy. Wprawdzie wciąż trzeba było podjechać, ale na szczęście stopień nachylenia nie był już tak straszny. Czas jazdy wyliczony w punkt i po raz kolejny ciężka praca i walka z kolejnymi metrami przewyższeń została nam sowicie wynagrodzona pięknym zachodem słońca z widokiem na Tatry.
Wycieczka z Kasią Solus-Miśkowicz - listopad 2020
Ostatecznie po nieco ponad 5 h czystej jazdy (nie licząc oczywiście przerw na sesje zdjęciowe i postojów na regenerację) zameldowaliśmy się u Kasi z ponad 95 km i 1200 m przewyższeń w nogach. Ciężko było uwierzyć, jak szybko minął nam ten dzień. Z bólem serca żegnaliśmy się z Podhalem. Na otarcie łez pozostały nam przepyszne serki, które robią Kasi rodzice. Według mnie są w tym mistrzami świata. 🙂
Pomaganie jest fajne i zdrowe, ale pomaganie również zbliża ludzi. Razem można zrobić naprawdę dużo dobrego, a to dobro kiedyś nam odpłaci i to z grubą nawiązką. Wiem, wiem, brzmi to nieco pompatycznie, ale tak właśnie czuję. Tym bardziej, że Kasia obiecała mi jedną rzecz. Obiecała, że jeśli będę licytować to po raz kolejny udostępni w najbliższym Finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy wycieczkę rowerową. A że wszyscy wiemy, o co i dla kogo gra Orkiestra to już teraz gorąco Was zachęcam do udziału. Jak tylko pojawi się link do licytacji to na bank go udostępnię na swoim profilu FB. Śledźcie też profil Kasi, która na pewno podzieli się informacją, jak tylko licytacja będzie dostępna. A już teraz mogę Wam zapowiedzieć ostrą walkę z mojej strony. 🙂