W końcu po dłuższej przerwie wpadła naprawdę przyjemna jazda. Oczywiście póki pogoda sprzyja to wyciskam z mojej szoski ile wlezie zanim trafi do domowego zacisza na trenażejro. A że z podobnego założenia wyszło jeszcze kilka dziewczyn to w minioną niedzielę w składzie: Pati, Dżastin, Kasia, Ala i ja ruszyłyśmy na podbój szlaków okołokampinoskich. A żeby tradycji stało się zadość to postanowiłyśmy wykręcić setkę kilometrów jak przystało na niedzielną setkę z Ministrą, mimo, że szefowa była z nami tylko duchem bo ciało szkoliło nowe kadetki.
Ruszyłyśmy z Leszna w stronę Żelazowej Woli. I choć termometr przekroczył nieco ponad 15 kresek to pogoda nas rozpieszczała. Trochę chmur, ale przewaga słońca robiła robotę i krótki spodzień dawał radę. Pierwszy dłuższy przystanek zaliczyłyśmy w Zawadach na moście w Utracie, na którym oczywiście wpadła sesyjeczka zdjęciowa w różnych konfiguracjach z Y.M.C.A na czele. 😉 Po drodze wpadłyśmy też z wizytą do Chopina robiąc krótki przystanek przed parkiem w Żelazowej Woli. Z kolei w Brochowie mogłyśmy podziwiać piękną bazylikę obronną u podnóża starorzecza Bzury. Niestety po jego minięciu wpadłyśmy na krótki, ale męczący odcinek wyłożony kostką. Zgodnie stwierdziłyśmy, że kostka bauma to zuuuło, szczególnie, jak jest położona akurat na pętli, którą pokonujemy na szosie. 😉
W końcu dotarłyśmy do mega przyjemnego odcinka wzdłuż wału nad Wisłą, zwanego przez wielu Gassami północy, z tą różnicą, że ruch rowerowy dużo mniejszy, no ale też ciężko o ciastki bo nie ma tu jeszcze Góry Kawiarni, może właściciele rozważą, co by i po tej stronie zapewnić prowiant zmęczonym kolarzom. 😉
Po drodze miałyśmy kilka przygód. Niestety wciąż zdarzają się jednostki, które mają w totalnym poważaniu kolarstwo kobiece. Pewien jegomość, któremu na oczy najprawdopodobniej zszedł ostry cień mgły, mimo że patrzył w naszym kierunku, wyburaczył z podporządkowanej centralnie pod koło prowadzącej nasz peleton dwójki dziewczyn. Na szczęście obyło się bez kolizji i szybko tegoż pana wyprzedziłyśmy, ale mówiąc delikatnie niesmak pozostał. Szkoda bo tacy goście na maksa psują ten sport. Z kolei przejeżdżając przez jedną z wiosek, dwa czworonogi postury szczura, wydające z siebie straszliwy jazgot ruszyły do walki z naszymi kołami w zastraszającym tempie. Tym samym zapewniły nam trening interwałowy bo raptem na liczniku pojawiła się nawet 40. W odwodzie zostawały jeszcze bidony do walki z intruzem, ale ostatecznie krwiożercze bestie odpuściły. Na odchodne pozostało nam tylko zaśpiewać:
Who let the dogs out?
Who, who, who, who, who?
Po dotarciu do Leszna okazało się, że do okrągłej setki brakuje 500m, więc nie było opcji, jak dokręcić małą rundkę po bocznych uliczkach. I nie mówcie mi że wy nie dokręcacie. Nikt nie dokręca a potem te 100 i 150 aż biją po oczach ze Stravy. A nawet jeśli nie dokręcacie to my tak i już! 😉 A na deser w pełni zasłużenie wpadły jeszcze lody.
Finalnie wyszła nam taka oto pętelka:
Kampinoski Park Narodowy - 5 września 2021
A że pogoda ostatnio pokazała swoje bardziej akceptowalne oblicze to kto wie, może jeszcze szoska w tym roku ujrzy światło dzienne. Jeśli tak będzie to na pewno się o tym dowiecie. 🙂