Wyprawy rowerowe z sakwami zwykle kojarzą się nam, kolarzom amatorom z wielomiesięcznym pobytem poza domem, zwiedzaniem różnych, niedostępnych dla przeciętnego człowieka zakątków świata, poznawaniem nowych kultur, pokonywaniem tysięcy kilometrów a przy tym własnych barier i słabości. Zwykle podróżnicy wracający z takich wypraw opowiadają o swoich wrażeniach na slajdowiskach, w podkastach, a niektórzy wydają nawet książki. Dla rowerzysty od święta, którego codzienna rutyna sprowadza się do 8 h za biurkiem i kilku krótkich urlopów w ciągu roku, taka wyprawa może wydawać się marzeniem do zrealizowania jedynie w kolejnym życiu.
Wprawdzie nigdy nie byłam na takiej wyprawie, trudno mi sobie nawet wyobrazić, jakie emocje i przeżycia towarzyszą człowiekowi w jej trakcie, ale za to wiem jedno. Wiem, że wyjazd z sakwami nawet na kilka dni w gronie znajomych u nas w Polsce, niedaleko od domu również może być ekscytujący. Brak zaklepanych noclegów przed podróżą, deficyt w garderobie rowerowej, czy po prostu zwykły pech wystarczy by wydawać by się mogło zwykła weekendowa wycieczka przerodziła się w prawdziwą sztukę przetrwania na szlakach. 😉
Wyprawa Sandomierskim Szlakiem Jabłkowym
Jedną z propozycji, jaką dla Was mam to mini wyprawa na weekend Sandomierskim Szlakiem Jabłkowym. Trasa poprowadzona przez przepiękne urokliwe wioski, wzdłuż hektarów sadów jabłkowych w okolicach Sandomierza.
Oczywiście najlepiej wybrać się na tę wycieczkę na wiosnę w okresie kwitnienia jabłoni. Widok i zapach wszechobecnych kwiatów jest po prostu powalający. Mieliśmy okazję przekonać się o tym osobiście wraz z naszymi znajomymi w kwietniu 2010 roku. Datę przywołuję specjalnie ponieważ były to czasy, gdy Krzysztof Hołowczyc prowadził za pomocą GPSa tylko nielicznych. Nam w trakcie tej wycieczki nie było dane usłyszeć legendarnego “jesteś u celu”, ale za to w roli przewodnika stada świetnie sprawdził się Marcin i jego niezawodne centrum dowodzenia. 😉
Ruszyliśmy z Sandomierza w dół szlaku wzdłuż Wisły. Mijaliśmy kolejne urokliwe miasteczka i wioski w tym Skotniki, Koprzywnicę i Niedźwice z przepięknym dworem. Celowo jechaliśmy spokojnym tempem bez napinki by móc nacieszyć oko coraz rzadszymi widokami polskiej wsi jak chociażby konia orzącego pole. Niby obrazek jak każdy inny, dla nas po wyrwaniu się z codziennego korpożycia było w nim coś majestatycznego. Pod koniec dnia dotarliśmy do zalewu Szymanowice w okolicach Klimontowa. Tam też udało nam się z trasy zorganizować pierwszy nocleg w doborowym towarzystwie.
Sandomierski Szlak Jabłkowy - kwiecień 2010
Kolejnego dnia zjechaliśmy nieco ze szlaku, ale nie było opcji nie zahaczyć o Ujazd słynący z przepięknie zachowanego zamku Krzyżtopór, którego historia sięga pierwszej połowy XVII wieku. Zamek o powierzchni 1,3 ha został wzniesiony na rozkaz Krzysztofa Ossolińskiego i od 1991 roku dostępny jest dla zwiedzających. Pięknie zachowane mury, labirynty korytarzy oraz charakterystyczny zapach piwnicznych komnat skutecznie pobudzają wyobraźnię i przy odrobinie wysiłku można poczuć w sobie rycerskiego ducha. Jeśli tylko będziecie w okolicy to koniecznie zajrzyjcie do środka bo obiekt robi ogromne wrażenie. Więcej na temat zamku możecie przeczytać tutaj - Link.
Zamek Krzyżtopór, Ujazd - kwiecień 2010
Tego dnia po powrocie na szlak mieliśmy też w końcu okazję nacieszyć oko przepięknie kwitnącymi jabłoniami. Ciągnące się kilometrami sady pełne drzew, pokrytych tysiącami różowych kwiatów hipnotyzowały, a ich słodki zapach, wręcz narkotyczny sprawiał, że nie było możliwości nie przystanąć i nacieszyć nimi zmysłów. W końcu dla takich chwil zdecydowaliśmy się tu przyjechać. Choć nie było łatwo ruszyliśmy w dalszą drogę i dotarliśmy do Obrazowa, gdzie zwiedziliśmy Izbę Tradycji Ogrodniczej i zaopatrzyliśmy się w zapas jabłek na dalszą część wyprawy. 🙂 Z kolei w Kleczanowie zwiedziliśmy piękny drewniany kościółek.
Sandomierski Szlak Jabłkowy - kwiecień 2010
Niestety nie mogło być przez cały czas tak różowo. Gdy mieliśmy już ponad 80 km w nogach (i zasadniczo również w tyłkach), co wówczas stanowiło dla nas nie lada dystans okazało się, że do najbliższego dostępnego noclegu trzeba będzie jeszcze trochę popedałować. Na domiar złego Agata złapała gumę więc musieliśmy zrobić dodatkowy przystanek. Ostatecznie udało nam się dotrzeć do Czyżowa Szlacheckiego, gdzie na zasłużony odpoczynek spoczęliśmy w łożach tutejszego zamku z XV wieku.
Kolejny dzień to już krótki odcinek powrotny przez Zawichost i Dwikozy do Sandomierza. I choć trasa naszej wyprawy liczyła ok. 200 km, a jej pokonanie zajęło nam niecałe 3 dni to wrażeń i wspomnień nazbierało się od groma, tu zawarłam tylko te, które nadawały się do opowiedzenia. 😉 Więcej o samym szlaku możecie przeczytać tutaj - Link.
Wyprawa Kampinoskim Szlakiem Rowerowym
Drugą propozycję jaką dla Was mam na wyprawę z sakwami jest pętla wokół Kampinoskiego Parku Narodowego licząca około 150km poprowadzona urokliwymi szlakami puszczy z dala od codziennego zgiełku miasta. I właśnie tę trasę pokonaliśmy w towarzystwie naszych przyjaciół Magdy i Łukasza w maju 2011 roku.
Wystartowaliśmy z Warszawskiego Bemowa w stronę Palmir. Niestety już na początku naszej wycieczki w okolicach Łomianek dopadł nas pech. Element łączący trzecie koło z Kuby rowerem stwierdził, że ma dosyć i postanowił się złamać. Kuba z Łukaszem usilnie próbowali reanimować przyczepkę, ale okazało się, że trytytki będące lekarstwem na każde zło tym razem nie wystarczą.
Okolice Łomianek - maj 2011
Wiedzieliśmy, że nasza przygoda nie może się tak skończyć. Dopiero co ruszyliśmy na podbój Puszczy Kampinoskiej więc o powrocie do domu nie było mowy. Mieliśmy też jednak świadomość, że bez pomocy innych nie ruszymy z miejsca. Nie było innego wyjścia jak skorzystać z pierwszego koła ratunkowego. 🙂 Zaczęliśmy rozkminiać, kto może nas poratować bagażnikiem z sakwami, w które moglibyśmy się przepakować i padło na Tomka. Szybki telefon do przyjaciela i po pół godzinie nadeszło, a właściwie nadjechało wybawienie. Tomek pomógł Kubie zamocować swój bagażnik do roweru, przepakowaliśmy cały nasz szpej w jego sakwy i po kolejnych 30 minutach byliśmy gotowi do dalszej drogi. Jako, że nasza wyprawa z założenia była lajtowa to mimo nieplanowanego przestoju na spokojnie dotarliśmy do naszego pierwszego noclegu — Stajni Spacerowej w Sowiej Woli. Cudne miejsce z końmi przechadzającymi się luzem i skubiącymi trawę w ogrodzie, do których można podejść, pogłaskać i po prostu poobcować z naturą w jej najpiękniejszym wydaniu. Widok nie należący raczej do naszej codzienności szczerze nas ucieszył.
Stajnia Spacerowa, Sowia Wola - maj 2011
Następnego dnia rano przywitał nas siąpiący deszcz. Niestety jak to zwykle bywa, sprawdzona na zaś prognoza kompletnie rozjechała się z rzeczywistością, a my nie byliśmy na to przygotowani. Kurtki wprawdzie zabraliśmy, ale nie koniecznie przeciwdeszczowe. Wiem, wiem, kto normalny jedzie w maju na weekend na rower bez kurtki przeciwdeszczowej. Nie ma tu żadnej filozofii, po prostu, nasza amatorszczyzna dała o sobie znać. Na szczęście około godziny 11.00 w końcu deszcz ustąpił i mogliśmy wyruszyć w dalszą podróż. Po drodze do naszego kolejnego noclegu w Korfowym zatrzymaliśmy się w Zamczysku słynącym z pozostałości średniowiecznego grodziska z XIII wieku.
Zamczysko, Kampinoski Park Narodowy - maj 2011
Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy do naszego drugiego noclegu, Agrokultury Korfowe, urokliwie położonej agroturystyki z przytulnymi pokojami i wybornym jedzeniem. Dokładnie tego było nam wówczas trzeba. Na koniec dnia zrobiliśmy sobie jeszcze krótki spacer po okolicy oferującej nam po raz kolejny w czasie tej wyprawy piękne sielskie widoki. I faktycznie ma się wrażenie, że życie toczy się tu w zwolnionym tempie.
Korfowe - maj 2011
Ostatni dzień naszej wyprawy to już powrót do domu szlakami biegnącymi wzdłuż drogi wojewódzkiej numer 580. Mimo kilku przeciwności losu udało nam się szczęśliwie ukończyć podróż zgodnie z założonym planem.
Podsumowanie
Jak widzicie wyprawy z sakwami nawet na kilka dni mogą dostarczyć mnóstwo emocji i wrażeń. Nie trzeba jechać na drugi koniec świata by podziwiać przepiękne krajobrazy, zwiedzać zabytkowe miejsca, czy spotkać ciekawych ludzi. Więc jeśli marzy Wam się przygoda na dwóch kółkach to nie czekajcie aż szef da Wam pół roku urlopu albo żona/mąż zaproponuje byście sobie pojechali w siną dal na rok bo takie rzeczy raczej tylko w bajkach. Zamiast tego kręćcie ekipę, pakujcie porządną dawkę dobrego humoru, szczyptę cierpliwości na słabsze momenty i przepis na udaną wycieczkę z sakwami już macie. A za resztę zapłacicie wiadomą kartą. 🙂