Moja miłość do roweru nie była od pierwszego wejrzenia. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że zaczęła się od dość szorstkiej relacji. Na szczęście dziś, po ponad 10 latach na siodełku wiem, że rower to po prostu “stan umysłu”. 🙂
Wprawdzie już jako dziecko jeździłam na rowerze, ale nigdy nie była to prawdziwa pasja. W przeciwieństwie do piłki nożnej, w którą mogłam grać bez przerwy. Najpierw z bratem i kolegami z ulicy, z którymi tłukliśmy w “nogę” na podwórku przez całe dnie w wakacje wcielając się w Tsubasę, Kojiro i innych bohaterów najpopularniejszej wówczas mangi Kapitan Hawk. Potem regularnie na zajęciach WF-u w podstawówce i liceum z chłopakami z klasy. Niestety na studiach nie miałam możliwości kontynuowania mojej piłkarskiej zajawki, nad czym bardzo ubolewałam. Dlatego, gdy w pracy pojawiła się okazja gry w firmowej reprezentacji nie zastanawiałam się ani przez moment, dołączyłam do zespołu i zaczęłam chodzić na treningi.
Niestety nie długo cieszyłam się z bycia kapitanem drużyny i numeru 10 na koszulce. Podczas turnieju w Chorwacji w lipcu 2007 roku zerwałam więzadło krzyżowe przednie w lewej nodze. Lekarz powiedział, że po rekonstrukcji i 9 miesiącach rehabilitacji spokojnie wrócę na boisko. Pomyślałam: “Ok, czyli zapowiada się taka powiedzmy szybka ciąża i powrót na boisko. Jakoś dam radę!”. I faktycznie we wrześniu 2008 odbyłam pierwszy trening po długiej przerwie. Wydawać się mogło, że teraz będzie już z górki, a jednak. Jedno długie prostopadłe podanie wystarczyło by szlag wszystko trafił, a konkretnie więzadło krzyżowe, ale tym razem w prawej nodze. Lekarz rozwiał już wszelkie wątpliwości i powiedział, że powinnam przerzucić się na inny sport, najlepiej rower…
Po dwóch ciążo-rekonstrukcjach WKP, miesiącach zaklinania rzeczywistości, milionach przekleństw i litrach łez stwierdziłam, że dam temu pieprz*nemu rowerowi szansę. 🙂 No bo co innego mogłam zrobić. Może się nie pokochamy, ale spróbuję się z nim chociaż zakumplować. Dużo wsparcia dał mi mój mąż Kuba, który od dzieciństwa cierpiał na cyklozę, wszystkie oszczędności wpakował w swój ukochany rower marki Scott zakupiony w legendarnym już sklepie Plus na warszawskim Ursynowie. Wyciągał mnie na przejażdżki po lesie Kabackim, wdrażał w tajniki sprzętowe i przekonywał, że jazda na rowerze też może być emocjonująca. Mi jednak wciąż brakowało tego “czegoś”.
Zawsze lubiłam rywalizację, zwykle to ona napędzała mnie do działania. Pomyślałam, że może warto poradzić się w tej sprawie wujka Google i wpisałam w przeglądarce hasło “zawody rowerowe”. Ku mojemu zaskoczeniu w wynikach wyszukiwania pojawiła się strona cyklu rowerowego Mazovia MTB. Tam znalazłam kalendarz imprez i w maju 2010 roku wystartowałam w swoim pierwszym maratonie rowerowym w Piasecznie.
Dziś wiem, że ten start był momentem przełomowym. Wreszcie wkręciłam się na dobre. Potem były już tylko kolejne starty w maratonach, wyjazdy rowerowe, wyprawy z sakwami, masy krytyczne, czy krótkie wycieczki, podczas których przejechaliśmy tysiące kilometrów, poznaliśmy innych rowerowych zapaleńców, z którymi jeździmy do dziś i zwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc zarówno w Polsce jak i zagranicą. Od dekady staramy się spędzać wolny czas na rowerze. W tym czasie dorobiliśmy się też kilku nowych rowerów MTB, oczywiście marki Scott, zakupionych we wspomnianym już sklepie Plus oraz kilku kompletów ciuchów rowerowych różnych marek w tym B’Twin i Berkner dostępnych w Decathlonie, Vitesse i Danielo. Zaczęliśmy też korzystać z pedałów zatrzaskowych SPD. Kilka koncertowych gleb na skrzyżowaniach i wypinanie stało się formalnością — kto jeździ na SPD’ach ten wie, o czym mówię. 🙂 W 2011 roku zostaliśmy też członkami drużyny rowerowej, najpierw Wkręceni Racing Team, a po dwóch latach Crazy Racing Team, w której jeździmy do dziś.
Wprawdzie musiałam przejść długą i dość wyboistą drogę by na dobre zakochać się w dwóch kółkach, ale z perspektywy czasu wiem, że było warto. Najważniejsze, że dzielimy tę pasję razem z Kubą i wzajemnie motywujemy się do wspólnej jazdy. Powoli przekonują się do niej również nasze córy. Ot taka pozytywnie zakręcona rodzinka, o której rowerowych historiach jeszcze nie raz i nie dwa napiszę. Także “stay tuned”. 🙂