Dziś będzie nudno, sorry. Głównie dlatego, że znów napiszę jak było bosko! Wiem, wiem, piszę to ostatnio w każdym wpisie. No, ale kurde tak to już jest, jak na Mazowszu sypnie śniegiem to gęby się tu ludziom cieszą i dostają małpiego rozumu. Albo przynajmniej dziewczyny. Albo przynajmniej dziewczyny ministry. Nienormalne jakieś jakby śniegu nie widziały, nie? 😉 No, ale my już same dawno stwierdziłyśmy, że u nas na strychu, w sensie w głowie to raczej od dawna niezły bajzel panuje. Objawia się to głównie chronicznym bólem d... w przypadku odpuszczenia sobotniej ustawki. A że trzeba było ministrze sprawić huczne przywitanie po powrocie z jej teneryfskich wojaży to wiadomo było, że będzie grubo.
Początek tego dnia nie zapowiadał nic dobrego. Najpierw mój kochany mąż pożegnał mnie przed wyjściem z domu słowami: "Ten śnieg nie wróży nic dobrego na tym rowerze w puszczy." Ach jak ja go kocham za ten życiowy optymizm. W trakcie wyjeżdżania z osiedla wpadłam w poślizg i gdyby nie czujność sąsiada pewnie zamiast do puszczy zmierzałabym do warsztatu. Pomyślałam, że jeszcze kurde czarnego kota brakuje i będzie komplet. Zjeżdżając na parking w Roztoce pomyślałam, że chyba faktycznie mnie Miłosierny opuścił, ale od razu zrobiło mi się lżej na sercu, jak się okazało, że opuścił jeszcze 8 innych dziewczyn ministry. Jak to mówią w kupie raźniej. 😉
Po tradycyjnych już krótkich plotach w oczekiwaniu na gotowość wszystkich do jazdy ruszyłyśmy na szlak. Wydarzenia z minionego weekendu siedziały przez chwilę w głowie. Możecie o nich przeczytać tutaj - Link. Na szczęście nie zagrzały tam długo miejsca bo puszcza dziś była po prostu epicka. Cała biała, z zalegającym śniegiem na gałęziach drzew, do tego wciąż lekko pruszyło. Pierwsze kilometry upłynęły nam na ochach i achach i generalnie na zbieraniu kopar z ziemi bo faktycznie chyba żadna z nas nie miała jeszcze okazji jeździć w tak cudnych warunkach. Takiej zimy sama Elza z "Krainy Lodu" by się nie powstydziła. I chyba właśnie ten bajkowy klimat obudził w nas dziecięce instynkty. Za moment bowiem zrobiłyśmy przystanek i z głupia franc zaczęłyśmy się naparzać gałami. W końcu trzeba było należycie powitać ministrę w tym jakże odmiennym klimacie. Ale żeby tak bardzo jej nie było przykro udało się też wygospodarować chwilę na plażing. 😉
Kampinoski Park Narodowy - 30 stycznia 2021
Kolejne kilometry to totalny relaksik, pogaduchy, słitfocie i filmiki by uwiecznić ten wspaniały krajobraz, którym miałyśmy okazję się delektować. Wydawało się, że nic nie może zmącić tych chwil. No ale co, ja nie potrafię? Przecież nie mogłam dziś czegoś wywinąć. No więc skoro się uparłam to wywinęłam...orła na korzeniu. Tak naprawdę to od początku go planowałam bo nie ukrywam, że tytuł królowej gleby, który obecnie należy do Agnieszki trochę kusi. No, ale jeszcze daleka droga przede mną by ją zdetronizować. 😉
Na koniec pętelki przejechałyśmy się jeszcze całkiem fajną kładeczką by ominąć trochę bagienek i ostatecznie zameldować się na parkingu z 20 km na liczniku. Ale że niektórym jest zawsze mało, to wraz z Pati, Asią i Dorotą na zakończenie dokręciłyśmy sobie jeszcze Cygańskie w tą i z powrotem i dołożyłyśmy kolejne 8 km.
Kampinoski Park Narodowy - 30 stycznia 2021
To był naprawdę ZA-JE-FAJ-NY dzień. Jak słusznie podsumowała nasza Bubkowianka było po prostu "osom". 😉 Mimo, że boli mnie już nie tylko kolano, ale jeszcze łokieć i pół uda i bardziej ostatnio z dziewczynami przypominamy zawodniczki MMA niż eMTeBówki to jednak wciąż suszymy szczerze te zębiska na fotencjach. A że to chyba nie do końca normalne to już inna sprawa.
Pozytywnie zakręcone z Was laski ???