To już kolejny rok i kolejna impreza pod tytułem "Serducho dla WOŚP", która niniejszym przeszła do historii. I jak zawsze było absolutnie przewspaniale. Frekwencja jak widać na załączonym obrazku dopisała. Miło było się zobaczyć z "weteranami" Serducha, jak również poznać nowe twarze. A że tradycja zobowiązuje, to po raz kolejny, zaraz za kolorowym peletonem, wjeżdża gorąca relacja z przejazdu mego skromnego autorstwa, co by docenić zmagania uczestników i pot pozostawiony na trasie (tym razem obyło się bez krwi i łez). 😉
Pewnie nie będę oryginalna, ale jak w dniu imprezy zadzwonił rano budzik, a oczom mym ukazała się ta jakże zachęcająca pogoda rzucająca żabami, to pierwsza myśl w mojej głowie brzmiała mniej więcej tak:
"Czy mnie już naprawdę do reszty pogrzało by zrywać się w sobotę o 8:00 rano, czyt. bladym świtem i by za moment upitolić rower nie mniej niż siebie w błocie? Pogrzać to ja bym mogła swoje stare styrane kości pod kocykiem na kanapie! W końcu po wielogodzinnym maratonie spoczywania w postaci horyzontalnej z zamkniętymi oczami każdy byłby zmęczony!”
Do porządku przywołał mnie głos męża i serwisanta w jednym, który pytał, o której wyjeżdżam, by ogarnąć mi na czas rower. Z nieznanego mi bliżej powodu, na słowa "O 9:00", udał się krokiem zapierdzielającym do garażu i tyle go tego ranka widziałam. Tradycyjnie już rozgrzewkę przed jazdą ogarnęłam w domu wbijając się w kolejne warstwy lajkry. Generalnie czynność ta spokojnie mogłaby zastąpić poranny rytuał picia kawy. Ciśnienie od razu skacze w górę i to bez użycia kofeiny. W końcu, po spakowaniu roweru, wszelkiej maści akcesoriów oraz najważniejsze - maszyny losującej w postaci kubeczka z imionami wpłacających do naszej eSkarbonki, ruszyłam na miejsce zbiórki na Polanie w Lipkowie.
Ależ to jest piękne uczucie wiedzieć, że nie tylko ja kwalifikuję się na obserwację na oddziale specjalistycznym! Po dotarciu na miejsce zbiórki około godz. 10:00 okazało się, że jest naprawdę całkiem zacne grono wariatów, którym pogoda w jeździe na rowerze nie przeszkadza. W końcu jak głosi jedna z najbardziej powszechnych kolarskich prawd: "Nie ma złej pogody na rower, są tylko źle ubrani kolarze!". Miło wiedzieć, że prawie 30 osób podziela tą myśl i jak co roku powtarzam, z optymizmem patrzę w przyszłość w Tworkach - będę mieć doborowe towarzystwo. 😉 Szczególnie ucieszył mnie fakt, że zebrała się też całkiem liczna reprezentacja pań w osobach Ani, Kasi, Zuzy, Sandry i jeszcze jednej dziewczyny, której imienia nie zapamiętałam i myślami się z tego powodu biczuję.
Polana w Lipkowie - 27 stycznia 2024
Tradycyjnie serduchowy przejazd zaczęliśmy od płomiennej przemowy Prezesa Darka, która tego dnia współgrała z pogodą, bo ograniczyła się do całego jednego zdania. 😉 Chyba za bardzo wziął sobie chłopak do serca, by nie przedłużać czynności organizacyjnych i oszczędzić nam stania na deszczu. Ostatecznie po wylosowaniu zwycięzców w konkursie na najwyższe wpłaty do eSkarbonki, nad którego poprawnym przebiegiem czuwała komisja kontroli gier i zakładów w postaci mnie i Prezesa, oraz po rozdaniu pakietów startowych w postaci wafelków i pamiątkowych "medali", ruszyliśmy zwartym szykiem na trasę. Refleksja po pierwszych kilometrach była jedna - dramy nie ma, ale testu białej rękawiczki to my dziś raczej nie zdamy. Po drodze napotkaliśmy bowiem sporo kałuż, błota i gdzieniegdzie zalegających resztek śniegu. No ale w końcu brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. I coś w tym chyba jest, bo uśmiechy malowały się na wszystkich twarzach w peletonie, a ku mej radości - również na tych nowych np. u Przemka, Zuzy i Michała, z którymi miałam okazję przejechać spory kawałek dystansu.
To, co najbardziej uwielbiam w tej imprezie, to patrzeć na zupełnie obcych sobie ludzi, którzy właściwie już od linii startu bez krępacji zagadują do siebie, jakby znali się od lat. Jako właścicielka największego gumowego ucha, z wielką frajdą wyłapuję nawet najniższe decybele tych pasjonujących konwersacji, a wachlarz poruszanych tematów nie przestaje mnie zadziwiać. I tak np. w tym roku mieliśmy panów, którzy napomknęli coś o ucieczce od domowego babskiego gadania, a tuż za nimi dwie nadające babeczki. 😉 Mogę jednak zapewnić, że z deszczu pod rynnę nie trafili, bowiem w pewnym momencie żaby postanowiły dać nam spokój i zmieniły miejsce zrzutu, a do końca przejazdu nic już z nieba na nas nie padało. Po pokonaniu prawie połowy dystansu, zrobiliśmy krótki przystanek w Sierakowie na szybki popas, pogaduchy i selfiaczki. Miłym zaskoczeniem była obecność na postoju wszystkich startujących. Jakby to powiedzieć najogólniej, w poprzednich latach ogarnialiśmy z Prezesem peleton z pewnymi niedoskonałościami. Gdy końcówka stawki docierała do punktu kontrolnego, czub już raczył dawno odjechać. W tym roku dyscyplina w peletonie była godna szkolnej wycieczki, na której robiłam za panią opiekunkę. Szkoda tylko, że idąc tym tropem, nie zahaczyliśmy na koniec o Maczka, ale może wkomponujemy jakiegoś po drodze w przyszłym roku. 😉
Kampinoski Park Narodowy - 27 stycznia 2024
W drugiej części trasy postanowiłam pojechać nieco bardziej z przodu, a Darek zamykał tyły. Koledzy na przełajach z czuba nie mieli Boga w sercu i cisnęli jak źli. Miałam wybór trzymać koło i z gracją zbierać na twarz wszystko, co się spod niego wydobywało albo odpuścić. Wybór był oczywisty, a efekt łatwy do przewidzenia, co z radością uwieczniłam na jednym ze zdjęć. 😉 I tak właściwe upłynęła mi droga do finiszu. Ostatecznie dotarliśmy do mety około 12:30 z 29 km na liczniku i pięknym serduchem na Stravie, VeloViewer, czy świętej pamięci Endomondo. Pierwszy raz w historii Serducha udało się nawet strzelić grupówkę w prawie pełnym składzie na mecie. Przejazd zamknęliśmy z bilansem jednego defektu przerzutki, ale za to bez żadnych kontuzji, czy strat w ludziach. No i najważniejsze - z prawie 1800 zł uzbieranymi do eSkarbonki dla Orkiestry. Mogę zatem śmiało stwierdzić, że IV Serducho dla WOŚP zakończyliśmy pełnym sukcesem, a już za rok jubileuszowa V edycja Serducha, na której nie może was zabraknąć.