Trzy dni, dwanaście potraw i jeden posiłek. Jeden bo płynnie przechodzący z fazy kolacji wigilijnej w Bożonarodzeniowe śniadanie, obiad, podwieczorek by znów stać się kolacją. Człowiek w pewnym momencie traci już świadomość czy już czas zakończyć maraton przy stole mandarynką czy jednak ostatni pierożek jeszcze wciśnie. Niestety wszystko, co dobre szybko się kończy, po Świętach zostało ledwie wspomnienie no i oczywiście jeden wielki wyrzut sumienia. 😉 No dobra, trochę dramatyzuję, niemniej trzeba było coś po tym błogim lenistwie zrobić, najlepiej kolarską łydkę i najlepiej oczywiście w lesie.
Dlatego wczoraj niewiele myśląc stwierdziliśmy z Kubą, że może warto wyskoczyć na małą przejażdżkę do Puszczy Kampinoskiej tym bardziej, że pogoda nam sprzyjała. Piękne słońce, właściwie bezwietrznie i tylko temperatura zdawała się być nieco nieubłagana i nie chciała dać z siebie więcej. Uznałam to za dobrą okazję do przetestowania moich najnowszych rowerowych pantofelków Bontragera i wierzyłam, że to głównie im poświęcę ten wpis. Miało być jednak inaczej. Ale nie bójcie, nie bójcie, po kilku żwawszych przejażdżkach na pewno owe buciki doczekają się oddzielnego wpisu tym bardziej, że mam już pierwsze przemyślenia. 🙂
Kampinoski Park Narodowy - 27 grudnia 2020
Jako, że dość późno udało nam się zebrać, nie mieliśmy za dużo czasu do zachodu słońca i postanowiliśmy zrobić pętlę ok. 30 km zielonym i czerwonym szlakiem. Start zaplanowaliśmy już tradycyjnie z Granicy. Na miejscu okazało się, że Puszcza przeżywa prawdziwe oblężenie bo parking był generalnie zarypany pod korek, na szczęście po ok. 10 minutach krążenia udało nam się zaparkować. W końcu ruszyliśmy w stronę Roztoki i pierwsze kilometry minęły nam na slalomie pomiędzy spacerowiczami. Na szczęście im głębiej wjeżdżaliśmy w las, tym mniej pieszych napotykaliśmy na swojej drodze i mogliśmy nieco przyspieszyć tempa. Teraz w końcu poczułam, że mięśnie porządnie się rozgrzały i można trochę pocisnąć. W końcu tyle przyjętych węgli nie może iść na marne, a wspomniane wcześniej wyrzuty sumienia sprawiły, że naprawdę czułam potrzebę dania sobie porządnie w palnik.
Wszystko szło pięknie aż do czerwonego szlaku na Łubiec. Przy lekkim podjeździe zmieniłam przełożenie, nacisnęłam z impetem na pedał i… “I w pi*du, i wylądował” albo właściwie “Ale urwał!” cytując klasyków. 😉 Cóż mogę rzec, jak pierożek wigilijny za mocno wejdzie to się niestety łańcuch rwie. Szczerze w życiu bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek uda mi się dokonać tej sztuki, a jednak! Po gratulacjach przyjętych od męża trzeba było coś zaradzić by nie koniecznie spędzić tę noc w towarzystwie łosi czy innych wilków. Szczęście w nieszczęściu po kilku spacerkach wzdłuż ścieżki udało mi się namierzyć obie części spinki i naprawa okazała się dużo prostsza i szybsza niż mogło się początkowo zdawać. De facto po 10 minutach ruszyliśmy w dalszą drogę, która do końca przebiegała już bez większych zakłóceń, a spinka odpukać trzymała już bez zarzutu.
Kampinoski Park Narodowy - 27 grudnia 2020
Najwidoczniej ktoś uznał, że za mało mieliśmy przygód tego dnia bo po dotarciu do parkingu okazało się, że Kuba nie ma skuwacza do łańcucha, który początkowo naszykował do naprawy mojego roweru. Stwierdziliśmy, że mimo szarówki damy sobie szansę i spróbujemy go poszukać. Udało nam się podjechać autem właściwie dokładnie w to samo miejsce i w przeciągu kilku minut znaleźliśmy skuwacz. Ktoś, kto wymyślił latarkę w telefonie jest mistrzem. 🙂 I powiem Wam jedno, dawno się tak nie cieszyliśmy, jak właśnie z faktu, że zadaliśmy sobie trud by owy skuwacz znaleźć i że się udało zamiast iść na łatwiznę i kupić nowy. Sytuacje, w których zdobywamy coś wkładając wysiłek, energię czy serce, a nie same pieniądze, przynoszą zdecydowanie więcej satysfakcji, warto o tym pamiętać. Ot taka myśl przewodnia na Nowy Rok ode mnie dla Was. 🙂