Menu Zamknij

Bajkowa ustawka na spontanie – gdy rower wejdzie za mocno

Czasami zdarzają się takie dni, że cały kosmos mówi ci "nie", a ty i tak uważasz, że wiesz lepiej. Udajesz, że nie widzisz tego co i tak nieuchronne, zaklinasz rzeczywistość, a potem i tak "dupa mokra". I to jest moi drodzy słowo klucz w tej historii. O co kaman w tej jakże, wydawać by się mogło, niewesołej historii? A no to już spieszę wyjaśnić, zatem kawusie w dłoń i czytamy. 😉

Historia bynajmniej nie odległa, bo z minionej niedzieli. Wszystkie znaki na niebie, włącznie z apką pogodową w moim telefonie wyraźnie wskazywały, że suchą nogą to tego dnia się nie przejdzie, ba żeby tylko nogą. Ale przecież nie od dziś wiadomo, żem ja z tych raczej niedowierzających i jednak palec w ranę muszę włożyć. Odbębniłam zatem przy sobocie kilka szamańskich tańców na odpędzenie deszczowych chmur i skrzyknęłam ekipę na spontaniczną Bajkową Ustawkę właśnie w niedzielę. Żeby tego było mało, po co umawiać się na standardowe 35km jak można w taki dzień zrobić 60 i odwiedzić Dom Urodzenia Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli. Kto bogatemu (choć w moim wypadku bardziej pasuje popieprzonemu) zabroni! W końcu kto gra grubo, wygrać musi. I właśnie z taką myślą wciągałam na swój, wtedy jeszcze suchy, tyłek lajkrę, a do żołądka makaron. 😉

S2024E009 Asset 02
S2024E009 Asset 03

Pierwsze co rzuciło się w oczy po wyjściu z domu, to fakt, że chyba jednak do tej dziewczyny, o której swego czasu śpiewała Justyna Steczkowska, jeszcze mi trochę brakuje i muszę popracować nad swoją techniką "czary-mary". Chmury wiszące mi nad głową nie sprawiały wrażenia, by jakoś szczególnie źle im było na nieboskłonie i raczej się nigdzie nie wybierały. Z kolei po dotarciu na miejsce zbiórki na Rynku w Błoniu zobaczyłam na kurtce pierwsze ciemniejsze kropki. I niestety nic nie wskazywało na to, że to tutejsza fontanna obrała sobie mnie za cel. Jak to zwykle w takich momentach, mój wewnętrzny głos nierozsądku wykrzyczał tradycyjne:

"Dobra! Przetrze się!"

I na tym zakończyłam wszelkie rozmyślania, szczególnie że właśnie dotarły wszystkie osoby, które zadeklarowały tego dnia udział w ustawce w liczbie 5. Miło wiedzieć, że takich odpałów jak ja jest więcej. Po kilku żółwikach i słowach przywitania ruszyliśmy w drogę, bo przecie samo się nie przejedzie. Ruszyliśmy w stronę Wawrzyszewa, by stamtąd skierować się na Czarnów, dalej Gawartową Wolę i Zawady. Niestety, już po kilku przejechanych kilometrach jasnym się stało, że tego dnia to pogoda bardziej "barowa" niż "rowerowa". Nie wiem, czy właśnie myśl o tym barze po powrocie z jazdy, czy może wiara w skill ucieczki przed kroplami godny bohaterów "Matrixa" sprawił, że za moment lecieliśmy tempem grubo ponad 30 km/h. Byłoby to sporym niedomówieniem, gdybym stwierdziła, że deszcz nam w jeździe nie przeszkadzał. Ale w końcu w życiu chodzi trochę o to, by wychodzić ze swojej strefy komfortu. Tyle że ja miałam tego dnia wrażenie, że komfort to został hen hen daleko w domu wraz z kocykiem i pilotem do TV, a ja z każdym kolejnym kilometrem płynnie przejeżdżałam przez strefę: niedogodności, dyskomfortu, trudu, znoju, cierpienia i udręki.

S2024E009 Asset 04
S2024E009 Asset 05

No dobra, oczywiście żartuję! Fakt, lało jak z cebra i wiało chłodem, ale serducho płonęło totalnym ogniem, zagrzewając mnie do jazdy, na widok tej szalonej 5 postrzeleńców, którzy mi w tej podróży towarzyszyli. Najpierw Paweł i Alejandro, a potem jeszcze Karolina, która okazała się czarnym koniem stawki, wzięli na siebie trud prowadzenia grupy. Ja z kolei doglądałam reszty z tyłu. Zastanawiałam się przy okazji, po co brałam bidony, bo właściwie przez cały czas nawodnienie zapewniało mi koło Pawła. Następnym razem bez błotników nie zabieram! Chociaż pewnie prościej będzie nie robić ustawek w deszczu. 😉 Tak czy siak, dostosowując się do warunków pogodowych, oddaliśmy się "konwersacjom przy drinie" i o dziwo japy cały czas nam się cieszyły.

W końcu po godzinie dotarliśmy do celu wycieczki, a na dowód strzeliliśmy sobie słitfocię z parkiem w Żelazowej Woli w tle. Po szybkim popasie i uzupełnieniu płynów ruszyliśmy w drogę powrotną. Niestety nic nie wskazywało by pogoda miała nas dziś jeszcze czymkolwiek zaskoczyć i nadal sromotnie rzucało żabami. W związku z tym droga powrotna minęła nam dość podobnie, jak pierwsza część trasy z tą różnicą, że tym razem skierowaliśmy się na Szczytno, dalej na Skarbikowo, Cholewy by wrócić przez Pass. Na końcowych kilometrach Jacka totalnie nam odcięło, ale zgodnie ze złotą zasadą Bajkowych Ustawek "żołnierzy na polu bitwy nie zostawiamy"! 😉 Ostatecznie po 2,5 h jazdy niczym po kąpieli w lokalnej fontannie zameldowaliśmy się w komplecie na Rynku w Błoniu. W butach mogłabym hodować gupiki, a ręce trzymały kierownicę bardziej siłą woli niż siłą mięśni. Ale wiecie co wam na koniec powiem? Było przemega, było petarda i było najlepiej! Dlaczego? Bo skoro ci ludzie poszli ze mną na ten rower w taką pogodę, to wiem, że zawsze znajdę chętnych na wspólne ustawki. A jak wiadomo, dobrze się kłamie, tfu..., pedałuje w miłym towarzystwie. 😉 A dla chętnych do powtórzenia naszego wyczynu wrzucam profil traski - Link.

S2024E009 Asset 06
S2024E009 Asset 07
S2024E009 Asset 08

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *